Prolog

Dawno nie biegałam, czego skutki podczas pościgu odczułam bardzo szybko – zwłaszcza, że teren nie należał do równych czy pustych. Po kolejnym przeskoczeniu dziury w ziemi przeklęłam pod nosem każdą komórkę mojego ciała, która wyrażała sprzeciw. Następnym razem, gdy udam się na kilkusetletni spoczynek, postaram się zachować przynajmniej trochę ruchu, pomyślałam głupio, po czym upadłam na kolana, by nie oberwać jedną z klątw.

Przeklęty las, przeklęte drzewa i, przede wszystkim, przeklęty po stokroć Dumbledore, który nie rozumie grzecznej, acz stanowczej odmowy. Unikając kolejnego zaklęcia petryfikującego, przypomniałam sobie chwilę w której czarodziej zniszczył całą magiczną przestrzeń, którą dookoła siebie wybudowałam i ponownie poczułam złość połączoną z żalem. Odebrał mi nie tylko spokój ducha, ale i wolność, którą, pomimo własnoręcznie stworzonego więzienia, zachowałam.

— Petrificus totalus!

Ponownie się schyliłam, jednak nie miałam czasu, by odpowiedzieć jakąkolwiek klątwą. Do punktu aportacyjnego pozostało mi nie więcej niż dwie minuty biegu, a po kolejnej podróży mogli równie dobrze napluć sobie wzajemnie w brodę. Wiedziałam, jak się ukryć tak, by nikt mnie nie znalazł, a przynajmniej nie przez kilka następnych lat.

Gdy tylko zauważyłam wgłębienie pomiędzy skałami, bez wahania w nie wskoczyłam, nie myśląc o ewentualnych ranach, które mógł spowodować tak gwałtowny upadek na ostre kamienie. Jeszcze tylko kilka kroków, parę metrów tunelu pod ziemią i koniec przygody, w której nie zamierzałam uczestniczyć. Opadając na lewy bark jęknęłam z bólu, jednak po chwili leżenia w ciszy uświadomiłam sobie, że w trakcie musiałam zgubić swoich napastników. Uśmiechnęłam się sama do siebie, po czym podniosłam się i otrzepałam nogawki spodni, a następnie odwróciłam w stronę największego stalagmitu w jaskini.

Z zaskoczeniem odkryłam, że kilka milimetrów przed swoim nosem mam czubek cudzej różdżki. Maskując wszelkie emocje, uśmiechnęłam się do jej właściciela, a następnie gwałtownie spochmurniałam, zauważając za jego plecami kilka następnych osób. O wiele łatwiej byłoby posłać jednego potężnego czarodzieja na krótką drzemkę, gdyby nie miał wsparcia, a nawet po tylu latach szukania nie znalazłam zaklęcia uwalniającego od masowej klątwy.

— Severusie, jak miło, że dołączyłeś do naszej zabawy — powiedziałam lekko i dumnie przeczesałam włosy palcami. — Niestety ominęła ciebie najlepsza część, ale nie sądzę, by był problem w powtórzeniu pościgu. — Kilka jęków uświadomiło mi, że nie tylko ja mam słabą kondycję. Jedna z czarownic, której włosy wyglądałby jakby poraził ją piorun, ledwo trzymała się na nogach, a jej ruda koleżanka wcale nie wyglądała o wiele lepiej.

— Willows. — Jego głos znajdował się gdzieś pomiędzy sykiem, a groźnym mruknięciem. Jedna z osób za nim drgnęła, chociaż nie miałam pewności, czy nie jest to skutek uboczny sporego wysiłku. — Dumbledore chce ciebie widzieć.

Prychnęłam, po czym zaklęciem splotłam swoje włosy i odrzuciłam warkocz na plecy, a następnie wycelowałam jedną ze słabszych klątw w mężczyznę, którą ten bez problemu odbił niewerbalnie. 

— Snape. Jak już mówiłam ostatnim razem, nie mam zamiaru wtrącać się w wojnę, która mnie nie dotyczy. Nie ja ją rozpoczęłam, żaden z moich włosów nawet w niej nie uczestniczył i, wierz mi lub nie, nie ma nawet zamiaru próbować. Wy, czarodzieje, musicie się nauczyć brać odpowiedzialność za swoje błędy i, przede wszystkim, radzić sobie z ich konsekwencjami. Napakowaliście głowę szaleńca niebezpieczną wiedzą? Tak. Zareagowaliście w odpowiedniej chwili? Nie. To wasza wojna. — Mój głos był spokojny, ale z każdą sekundą przyjacielskie rozbawienie coraz szybciej przemieniało się w irytację.

Mistrz Eliksirów spojrzał na mnie oceniająco, po czym krótko zerknął na swoich towarzyszy. Myślał o czymś intensywnie, na co wskazywała zmarszczka pomiędzy jego ciemnymi brwiami, jak i różdżka, która co chwilę nieco opadała, po czym prędko wracała na swoje miejsce.

— Nie zamierzam z wami walczyć ani zrobić wam krzywdy — dodałam po chwili. — Jesteście zdesperowani i szukacie wyjścia z tej tragicznej sytuacji, co w pełni rozumiem. To jednak ten moment, gdzie nasze drogi powinny się rozejść raz na zawsze.

Grupa za plecami profesora drgnęła, a na twarzach kilku osób pojawiło się zrezygnowanie. Jedna ze starszych kobiet, niska i pulchna z włosami w kolorze piór feniksa, pozwoliła sobie nawet na całkowite opuszczenie różdżki oraz szloch. Było mi jej żal, jednak rozpacz nawet tysiąca takich jak ona nie mogła mnie poruszyć na tyle, bym zmieniła zdanie. Czarodzieje byli samolubni, chciwi oraz wiele wymagali – wiedziałam o tym doskonale, w końcu sama byłam jednym z nich. Ewentualna cena za pomoc byłaby wysoka, zbyt wysoka, by byli w stanie się choćby podjąć jej spłaty.

Nie zależało mi ani na ich pieniądzach, ani wiecznej chwale, a świętym spokoju.

— Dumbledore sądzi, że ma coś — Severus przerwał ciszę swoim spokojnym, pełnym satysfakcji głosem — czego mogłabyś pragnąć bardziej, niż pozostania poza sprawą. — Uniosłam jedną z brwi kpiąco.

— Kroplę śmierci w złotej karafce? — zapytałam słodko, a on spojrzał na mnie szyderczo.

Czując gwałtowny spadek cierpliwości oraz chęci na kontynuowanie tej rozmowy, odwróciłam się, po czym rozpoczęłam szukanie zaklęciem innego wyjścia niż te, które mi zasłonili.

— Twoją wolność.

Różdżka wypadła mi z ręki.

Comments

Popular posts from this blog

Rozdział 1