Rozdział 1
Severus czekał na odpowiedź ze znużeniem na twarzy, które idealnie pasowało do pogrzebowych nastrojów podczas przydługich ceremonii, które mgliście pamiętałam z naprawdę odległej przeszłości. Wyglądał nieco inaczej niż kilka tygodni wcześniej, jak gdyby brak dyrektora sprawił, że gwałtownie zmalał, przewodząc grupie w poszukiwaniach. Po raz któryś w ciągu ostatnich paru minut próbowałam się ruszyć z miejsca, ale ciało nie pozwalało mi nawet na najdrobniejszy ruch. Mięśnie zdawały się odmówić posłuszeństwa, które było ich podstawowym zadaniem, a ja nie mogłam żadną myślą przywołać ich do porządku.
— Moją wolność? — wymamrotałam cicho, szukając wyjścia z sytuacji. Każda z nich wydawała się być równie idiotyczna, co poprzednia. — Cena, której Merlin nie mógłby spłacić — syknęłam zirytowana, wyczuwając w nim gwałtowny wzrost zadowolenia.
On kłamie, pomyślałam paranoicznie, gdy parę osób za profesorem spojrzało na niego z zaciekawieniem. Blefuje. Dumbledore pewnie mu kazał osiągnąć cel za wszelką cenę, a czym były kłamstwa, jeśli nie mostem ułatwiającym podróż? Ponownie się wyprostowałam, mrużąc oczy.
On kłamie.
— Zaproszenie do współpracy ma swój termin ważności, Willows. Radzę ci podjąć decyzję jak najszybciej. Nie mamy czasu na dyskusje — Jego czarne oczy obserwowały rożdżkę, którą obracał w palcach bez jakiegokolwiek napięcia na twarzy.
Nie boi się mnie, zrozumiałam oszołomiona.
— W moich czasach nazywaliśmy porwanie po imieniu — warknęłam i przybrałam pozę, w której bez problemu mogłam go zaatakować. Mój ruch nie wywołał pożądanego przeze mnie efektu, a przynajmniej nie w nim, bo rudowłosa pulcha kobieta za jego plecami drgnęła niespokojnie.
Półświadomie rzuciłam w niego pierwszym zaklęciem. Uniknął go w ostatniej chwili, osuwając się na bok, a następnie odpowiedział zaklęciem wiążącym, które odbiłam w stronę młodej kobiety z włosami związanymi w dziwne trzy kołtuny. Jej rozmarzone spojrzenie zastąpiło lekkie zaskoczenie, a potem uśmiechnęła się do mnie delikatnie. Całkowicie zignorowałam zdezorientowanie, które próbowało mnie owładnąć i rzuciłam szybko kilka następnych klątw, których Snape uniknął bez większego problemu. Pojedynek zdawał się przybierać na sile i znaczeniu - jego twarz wygięła się w grymasie determinacji, który widziałam już wcześniej.
Jego ciężkie, na oko wełniane, szaty zdawały się nie blokować żadnych ruchów, a wspierać każdy z obrotów, który włączył do swojej obrony. Poruszał się szybko, sprawnie oraz w odpowiednim momencie, a do tego sprawnie odpowiadał zaklęciem na zaklęcie, nie pozostając ofensywnym. Zmarszczyłam brwi, posyłając w jego stronę zaklęcie żądlące, po czym dłońmi zakreśliłam w powietrzu krąg, który następnie objął jego szczupłe ciało, unieruchamiając w miejscu. Dając się ponieść resztkom wściekłości przyłożyłam mu rożdżkę do gardła, przesunęłam nieco niżej aż do pępka i wymamrotałam kolejne kilka słów.
I gdy już byłam blisko, by posłać go tam, gdzie żaden Dumbledore czy inny stary kretyn go nie odnajdzie, poczułam palący ból w głowie. Sapnęłam z zaskoczeniem i opuściłam różdzkę, uwalniając mężczyznę spod zaklęcia, opadając jednocześnie do jego stóp. Całe swoje skupienie poświęciłam na to, by nie krzyknąć z bólu, a zaskoczone spojrzenia czarodziei dolały oliwy do ognia, który mnie pochłaniał.
Mięśnie skurczyły się gwałtownie i zadrżały, na chwilę odbierając mi oddech. Kuląc się, zerknęłam w ich stronę i z wściekłością uświadomiłam sobie, że przyglądają mi się z zagubieniem wypisanym na pełnych naiwnej szczerości twarzach.
Było już za późno.
Powietrze błyszczało od magii, która tylko czekała na to, by zaatakować osoby, które były na tyle głupie i weszły do środka. Które skaziły czyste pole jasnej magii, gdzie pomoc otrzyma każda istota magiczna, jeśli nie przybędzie z klątwą na ustach.
Jaskinia Czystości postanowiła usunąć intruzów siłą.
— Uciekajcie — wycedziłam ostro. Jedną dłonią niewerbalnie zapaliłam kryształ jasnoniebieskim płomieniem, próbując jednocześnie ignorować kolejną falę bólu. Następnie zgarnęłam nią powietrze, a czysta magia pchnęła młodych w jego stronę. Nie był to dobry moment na to, by z wyższością zauważyć zachwyt oraz przerażenie nieświadomych potęgi starej magii szczeniaków, zwłaszcza dlatego, że następnego ukłucia w piersi już nie byłam w stanie kontrolować. Jęknęłam rozdzierająco.
Severus nie wahał się długo. Z zaciętym wyrazem twarzy postawił mnie na nogi pomimo sprzeciwu, owinął transmutowanym w koc kamieniem, a następnie wziął na ręce. Gdzieś pod falą zażenowania i wściekłości poczułam zaskoczenie, gdy nie zdawał się czuć ciężaru, którym z pewnością byłam, zwłaszcza w chwili, gdy dopadły mnie kolejne skurcze.
Próbowałam cokolwiek powiedzieć, jednak jego silny uścisk, pełne zdecydowania spojrzenie oraz ciepło materiału nie pozwoliły mi nawet na krótki pisk. Gdy oparł się biodrem o kryształ, zamknęłam oczy, by nie widzieć tego, jak cały świat wiruje, co stanowczo mogłoby tylko pogorszyć całą sprawę.
Gdy tylko się ocknę, zadecydowałam chwilę przed znajomym szarpnięciem, zrobię im piekło na ziemi.
*
Zanim zobaczyłam Dumbledore'a, poczułam charakterystyczny zapach owocowej herbaty, słodkich cukierków oraz eliksiru na mole. Powoli otworzyłam oczy, skupiając się na tym, by powoli przystosować je do światła, którym pomieszczenie było wypełnione w nadmiarze.
— Zasłony — wyszeptałam, nie ufając swojemu głosowi na tyle, by użyć normalnego tonu. Dyrektor skinął głową ze skupieniem i krótkim ruchem różdżki spełnił moją prawie niemą prośbę.
— Witam panno Willows po przerwie. — Wyglądał na zadowolonego, ale jednocześnie mocno zmęczonego oraz zrezygnowanego. — Niezmiernie mnie cieszy pojawienie się pani w kwaterze głównej Zakonu Feniksa.
— Nie nazwałabym tego własnym wyborem — warknęłam nieprzyjemnie, a on zadrżał, jakby powstrzymywał się od śmiechu.
— Specjalne okazje wymagają wyjątkowych środków — odparł krótko. — Panno Willows, jak się pani czuje? Severus zgłosił mi znaczne osłabienie magiczne oraz poparzenia wywołane nieprawidłową teleportacją za pomocą ognia. I o ile z ranami na ciele był w stanie sobie poradzić, to pani magia wydaje się być… agresywna i niestabilna.
— Zmrożenie rdzenia magicznego. Jestem pewna, że brutalne usunięcie bariery — zerknęłam na niego sugestywnie, ale to zignorował — nie jest równoznaczne z pełnym uwolnieniem magii danego czarodzieja. Mogę się mylić, ale aktualne obrażenia może wyleczyć jedynie czas. — Skrzywiłam się słysząc niefortunnie ułożone zdanie, które zabrzmiało o wiele dramatyczniej niż powinno.
— Rozumiem. Powrót pełnej siły magicznej jest więc właśnie rozpoczętym procesem? — Skinęłam lekko głową, mocniej otulając się kołdrą. — Doskonale. Czy jest coś, czego pani potrzebuje?
Przyglądałam mu się oceniająco, wyczuwając napięcie, które zawisło w powietrzu. Dłońmi dotknęłam lekkiego znamienia powyżej biodra i westchnęłam.
— Pełnej szczerości. Prywatności. Odpowiedzi na pytania, wszystkie pytania — podkreśliłam, ponownie patrząc mu prosto w rozmarzone, jasnoniebieskie tęczówki — dyskrecji. Teraz jednak eliksiru nasennego. Moje magiczne "ja" nadal jest dość rozechwiane, a wolałabym nie rozwalić jakiejś ważnej pamiątki rodzinnej właściciela pokoju. Ze swojej strony również oferuję odpowiedzi, ale nie zobowiązuję się do odpowiedzi na każde z nich.
— Panna Granger będzie zachwycona tą możliwością. — Zachichotał.
— Nie skończyłam. Jak już wspominałam na naszym pierwszym spotkaniu, nie obchodzi mnie wieczna chwała ani pieniądze. Znasz cenę za moją pomoc, a skoro postanowiłeś ponownie zaatakować — uśmiechnęłam się krzywo na wspomnienie pierwszego spotkania — musisz posiadać to, czego szukam. — Skinął głową ze zrozumieniem.
— Szczegóły naszej współpracy ustalimy, gdy będziesz w stanie się podnieść z łóżka. Niedługo przybędzie Severus z następnymi eliksirami, a do tego czasu odpoczywaj. — Urwał na kilka chwil. Spojrzałam na niego ze znużeniem. — Myślę, że dobrze by było, gdybyś zaczęła zwracać się do starszych członków Zakonu jak uczniowie Hogwartu. Śmiałość jest niebezpieczną cechą charakteru w tych czasach.
— Wybornie — prychnęłam, a następnie zgięłam się w pół pod wpływem silnego napadu suchego kaszlu.
Dyrektor zerknął na mnie po raz ostatni z rozbawieniem, po czym opuścił pomieszczenie, żegnając się cicho. Nie brakowało mi ani jego obecności, ani zapachu ani spokojnego tonu głosu, zauważyłam, gdy mocniej się otuliłam kołdrą. Po kolejnej serii kaszlu oraz średnio udanej próbie odzyskania kontroli nad oddechem, ziewnęłam krótko.
Pomieszczenie w którym mnie ułożyli nie należało do największych czy nieskazitelnie czystych. Podłogę zdobił stary, wyblakły dywan, który lata wcześniej musiał być powodem do dumy, teraz natomiast jedynie wyglądał jak zbiorowisko kurzu. Jedna ze ścian była pokryta książkami, a obok niej smętnie zwisał obraz mężczyzny, który przyglądał mi się z niechęcią.
Regulus Black.
Opierając się na szafce przy łóżku, stanęłam na własnych nogach i podeszłam do okna, aby spojrzeć na ponurą ulicę przed budynkiem, gdzie kobieta próbowała uciszyć swoje płaczące dziecko. Niebo było zasnute szarymi, burzowymi chmurami, a wiatr szarpał koronami drzew brutalnie, jak gdyby chciał je wyrwać z korzeniami.
Świat nie był taki, jak wtedy, gdy postanowiłam go opuścić, a zmiany wyglądały gorzej niż przypuszczałam. Nie chodziło już jedynie o ogólny ponury nastrój, a aurę zła, nadchodzącej nieubłaganie wojny w której przyszło mi uczestniczyć. O szept wiatru, który składał przysięgę drżącej ze strachu ziemi.
Ponownie westchnęłam i próbowałam rzucić na siebie zaklęcie ogrzewające, ale zamiast zbawiennego ciepła pod skórą, stworzyłam kolejną falę bólu, która przepłynęła przez osłabione mięśnie. Jęknęłam cicho, ale szybko się wyprostowałam, słysząc kroki pod drzwiami swojego pokoju. W szczelinie pomiędzy nimi a podłogą dostrzegłam cień, który przystanął, jakby nasłuchując tego, co się dzieje.
Wstrzymałam oddech, gdy postać zapukała.
Szybko rozważyłam ucieczkę przez okno, udawanie, że śpię oraz kilka innych, jeszcze głupszych opcji. Wygładziłam koszulę nocną (miałam nadzieję, że nikt z Zakonu nie był na tyle głupi, by rozebrać mnie własnoręcznie, a posłużyli się skrzatami domowymi) po czym wymamrotałam niechętnie "proszę".
Do środka, lewitując w powietrzu tacę z jedzeniem, wtoczyła się jedna z kobiet. Ani jej zainteresowany wzrok ani skrępowane stresem ruchy rożdżki nie wskazywały na to, by ukończyła choćby szkołę. Czy Dumbledore naprawdę używał dzieci w wojnie jako broni? Zmarszczyłam brwi i przyjrzałam się jej bez większego skrępowania. Szopa brązowych włosów, cienie pod oczami, atrament od pióra na dłoniach oraz niezdrowe plamy na twarzy, wskazujące jasno na stres oraz zmęczenie z którymi się nie rozstawała.
— Nazywam się Hermiona Granger.
Ciekawska mugolaczka, uświadomiłam sobie z lekkim opóźnieniem.
— Severus miał tutaj przyjść z lekarstwami. Nie sądziłam, że pozwolą dziecku zająć się moim zdrowiem.
Gwałtownie wciągnęła powietrze i sposępniała, po czym obrzuciła mnie twardym spojrzeniem. Nie wywołało ono na mnie zbytniego wrażenia, chociaż inni zapewne od razu mu się podporządkowywali.
— Profesor Snape został wezwany przez Vol… Czarnego Pana. Przed wyjściem prosił mnie, bym się tym zajęła — odpowiedziała poważnie. Machnęłam ręką lekceważąco, gdy próbowała coś dodać. Wyglądała na wystraszoną, więc nieco się rozluźniłam.
— Skoro Severus tak postanowił, to znaczy, że musisz być kimś bardzo odpowiedzialnym i słownym — powiedziałam miękko, a Hermiona po krótkim wahaniu uśmiechnęła się do mnie. — Co mi przepisała nadopiekuńcza kwoka?
— Maść na oparzenia, eliksir słodkiego snu, regenerujący oraz Baumana.
— Baumana? — Uniosłam jedną brew z zainteresowaniem, a ona sposępniała.
— Czytałam o nim, jednak nie do końca rozumiem jego zastosowanie — przyznała niechętnie. Uśmiechnęłam się lekko i wskazałam jej krzesło obok łóżka zachęcająco. Hermiona niepewnie zajęła swoje miejsce, nerwowo potarła dłonie o szatę i spojrzała na mnie z uwagą najpilniejszego ucznia w trakcie zajęć. Mogłabym się założyć, że oddałaby duszę za coś do pisania i pergamin. Zdusiłam w sobie rozbawienie i oparłam plecy o ścianę, czując nieznaczny skurcz w lewej łydce.
— Nie jest to często używany eliksir. Założyciele Hogwartu zażywali go na długo przed jak i po otoczeniu szkoły zaklęciami obronnymi. Reguluje on rozechwianie magiczne, wykorzystując potęgę czarodzieja do leczenia ran. Dzięki temu osłabia zażywającego, jednak nie blokuje całkowicie jego zdolności. Stabilizuje to, co niestabilne, naprawia to, co popsute od środka.
— Twoja magia jest teraz niestabilna — stwierdziła zamyślona. Skinęłam krótko głową twierdząco.
Oddychałam głęboko, czując rosnący ból w mięśniach, zwiastujący zmierzenie się z konsekwencjami swoich zabaw rożdżką. Atakowanie Severusa ogólnie było głupotą, ale robienie tego na granicy wyczerpania magicznego można określić tylko jako kretynizm.
— Moja magia ogólnie jest niestabilna — wyszeptałam, wzdychając. Zauważyłam, że chciała zadać jeszcze jakieś pytania, więc spojrzałam na nią ostrzej niż chciałam i wskazałam dłonią drzwi. — Przesłuchanie musi poczekać, panno Granger. Daj mi kilka dni i obiecuję odpowiedzieć na pani pytania. Chciałabym zostać sama.
Niepewnie skinęła głową i ruszyła w stronę drzwi, odwracając się dwa razy i spoglądając na mnie z wahaniem. Przyglądałam się jej pusto do chwili w której nie zamknęła za sobą drzwi, a gdy tylko usłyszałam zatrzaśnięcie zamka, powitałam pod kolanami szorstki materiał dywanu.
Gdy dziesięć minut później dałam radę schować się pod kołdrą i zażyć odpowiednie eliksiry, roześmiałam się cicho, po czym zgięłam się wpół po nadejściu kolejnego ataku kaszlu.
*
Ciekawskie dzieciaki Weasley'ów podchodziły do mojego pokoju częściej, niż miałam wątpliwą przyjemność rozmawiać z ludźmi, którzy faktycznie mieli cokolwiek do powiedzenia. Snape znikał z kamienicy na długie godziny, pozostawiając mnie z podręcznikami pierwszych paru lat, bym zapoznała się z aktualnym materiałem, który z oczywistych powodów ominęłam. Dumbledore, gdy już się pojawiał, zamykał się w pokoju z kilkoma członkami Zakonu Feniksa i godzinami słyszałam stłumione przez ściany dyskusje, które, wnioskując po trzaskaniu drzwiami, do niczego nie prowadziły. Życie w ich kwaterze głównej pod kołdrą było niemalże tak nudne jak przyglądanie się obrazowi naprzeciwko i szukaniu w nim jakichkolwiek zmian. Czułam wyraźnie, że nie jest to jeden z tych magicznych egzemplarzy, ale jednocześnie nie mogłam pozbyć się wrażenia tego, że coś mi w nim nie pasuje. Może była to kwestia chłodnego spojrzenia Regulusa Blacka, a może jego dłoni zaciśniętych na materiale szaty.
Mogłam się założyć, że pierwszego dnia pobytu tutaj, tego samego, gdy panna Granger próbowała mnie zarzucić lawiną pytań, miał splecione palce.
Porzuciłam rozmyślania o obrazie, niewerbalnie zapinając guziki szaty na plecach i krzywiąc się, gdy nawet tak delikatne zaklęcie wywołało nieprzyjemne drżenie pod opuszkami palców. Tydzień leżenia w miejscu był wystarczająco upokarzający, by zgodzić się na kolejny. Wodą z miski na parapecie umyłam twarz, włosy zaplotłam w warkocz, a na stopy ubrałam wygodne trampki, których przemiana z dwóch kartek niemalże posłała mnie na podłogę.
Wtedy zwłaszcza miałam wrażenie, że obraz się ze mnie śmieje, jednak po długich oględzinach nic nie uległo najmniejszej zmianie. Mogłam również popadać w paranoję. Tak właściwie, to nie zdziwiłoby mnie to zbytnio.
Podeszłam do drzwi, a rożdżkę, którą ktoś pozostawił na szafce nocnej schowałam do kieszeni. Czułam, że suknia wzorowana na tych z XV wieku nie ma miejsca w aktualnych trendach i że mogę w niej wyglądać nieco śmiesznie, ale nie zamierzałam odpuścić sobie imponującego wejścia, ubierając jakieś luźne spodnie w rodzaju panny Granger.
Lekko poszerzana u dołu, z zaznaczoną talią oraz odkrywającym jedynie obojczyki kwadratowym dekoltem, szata wyglądała mimo wszystko dobrze. Jej kolory, srebro oraz burgund, również były przyjemne dla oczu. Musiałam już całkowicie upaść na głowę, by przejmować się opinią kilku szczeniaków.
Nieznacznie pocieszona tą myślą, narzuciłam na siebie jeszcze pelerynę z wplecionym czarem ogrzewającym i otworzyłam drzwi, postanawiając stawić czoło temu, co Dumbledore nazywał Zakonem Feniksa.
Powoli zeszłam ze schodów, próbując powstrzymać się od kurczowego ściskania barierki i zerknęłam na grupkę rudych nastolatków na piętrze niżej, żywo o czymś dyskutujących. Gdzieś pomiędzy nimi mignęła mi czarna czupryna, którą automatycznie rozpoznałam. Nigdy wcześniej nie widziałam Harry'ego Pottera, ale opis jego wyglądu wyciągnięty spomiędzy wyzwisk Severusa nie należał do najuboższych.
Z zainteresowaniem przyjrzałam się mu uważnie. Miał czarne włosy, które wyglądały jak gniazdo, rozciągniętą koszulkę oraz zdecydowanie za duże spodnie, które razem wyglądały bardziej jak zestaw dla małego słonia, nie drobnego nastolatka. Okrągłe okulary na nosie jedynie podkreślały jego szczupłą twarz, która właśnie wygięła się w czymś na podobę grymasu.
— Nie Hermiono. Nie ufam im. Nie ufam ani temu przeklętemu nietoperzowi ani tej dziewczynie. Jest tutaj tydzień - TYDZIEŃ - i widzieliśmy ją z Ronem raz, gdy Snape lewitował ją na górę. Czemu potrzebuje aż tylu eliksirów? Czemu wszyscy zachowują się nagle tak, jak gdyby odkryli ogromną tajemnicę? Czy naprawdę jej potrzebujemy?
— Harry! — warknęła Hermiona, której chłopak nie dał dojść do głosu.
— Jak ona się nazywała? — Pokręcił głową zirytowany.
— Ariel Willows, do usług. — Na dźwięk mojego chłodnego tonu drgnął i gwałtownie podniósł głowę, patrząc na mnie z zaskoczeniem. Wykorzystałam jego chwilowe otępienie i zeszłam niżej, modląc się w duchu o to żeby w trakcie nie upaść.
Hermiona popchnęła go lekko do tyłu i uśmiechnęła się do mnie miękko. Po krótkiej chwili pełnej zawahania, skinęłam jej lekko głową.
— Panna Granger — dodałam, widząc, że nikt nie zamierza się odezwać. Spojrzała na mnie z gotowością w oczach, w młodych, jasnobrązowych oczach. — Czy mogłaby mnie pani zaprowadzić do Severusa, ewentualnie Dumbledore'a? — Za plecami usłyszałam podniecone "Severusa? Czy ona mówi o Snapie?", ale zignorowałam to. Podczas swojego przymusowego wypoczynku zdążyłam zrozumieć, że mistrz eliksirów nie może się pochwalić sympatią uczniów, zwłaszcza gryfonów, których nazywał "przeklętymi szczeniakami z wyjątkowym talentem do wpadania w kłopoty".
Dziewczyna od razu pokiwała głową, po czym ruszyła jeszcze niżej. Wyminęłam nadal pogrążonego w zaskoczeniu Pottera oraz dwójkę bliźniaków, wygrałam bitwę ze schodami oraz własną fizycznością, a następnie prawie nadepnęłam na porzuconą szatę. Gdyby ten stary głupiec z ciągotami do mugoli wiedział, jak mnie zniszczył przez swój idiotyczny plan, z pewnością następnym razem by to bardziej przemyślał.
Na samym dole znajdowało się kilka pomieszczeń, ale Hermiona ruszyła w stronę jadalni, skąd dobiegał ten charakterystyczny dźwięk sporu. Z uśmiechem pod nosem zrobiłam kilka kroków przed siebie, by tuż przed drzwiami poczuć coś ciężkiego w klatce piersiowej. Nie był to standardowy ból jak ten, który mnie dopadał w momencie rzucania zaklęć, a coś o wiele bardziej intymnego i lżejszego, rozprzestrzeniającego się po moim ciele jak trucizna Triggera - szybko oraz całkowicie poza kontrolą.
Dziewczyna stanęła przed wejściem i wskazała mi, abym weszła do środka, co od razu zrobiłam. Przy magicznie powiększonym stole siedziało zaledwie pięciu mężczyzn, którzy z lekko pochylonymi głowami zawzięcie dyskutowali. Od razu rozpoznałam Snape'a po jego włosach, obszernej szacie jak i wyrażającej absolutną pogardę postawie. Obok niego siedział mężczyzna, który wyglądał jak po starciu z klątwą tnącą, a jego magiczne oko obracało się jak szalone. Zdążyłam jeszcze dostrzec najprawdopodobniej ojca wszystkich Weasley'ów oraz jego rude, cienkie włosy, zanim usłyszałam spokojny głos Albusa.
— Panno Willows. — Spojrzałam mu prosto w jego jasne oczy i lekko skinęłam głową. — Severusie, jeśli dobrze pamiętam, wczoraj mówiłeś mi, że nasz gość do końca przyszłego tygodnia nie powinien opuszczać łóżka.
— Nie odpowiadam za każdy krok twojej nowej zabawki, Albusie — syknął, po czym urywając trzy pełne sprzeciwu głosy, ponownie się odezwał, patrząc na mnie z niechęcią. — Co tutaj robisz?
— Stęskniłam się za pana uśmiechem i poczuciem humoru — odpyskowałam, po czym widząc złość na jego twarzy, uśmiechnęłam się słodko. — Leżenie w łóżku i granie księżniczki przestało mnie bawić. Nie szukaliście mnie chyba po to, by bawić się w dom, prawda?
Po tych słowach usiadłam na jednym w najbliższych krzeseł, starając się nie pokazać, że robię to by się nie upaść, co byłoby doskonałym potwierdzeniem diagnozy mistrza eliksirów. Spoglądając na mężczyzn z zainteresowaniem, poprosiłam jednego ze skrzatów o herbatę i kawałek czegoś słodkiego. Cukier z pewnością nie mógł jeszcze bardziej zaszkodzić niż kleiki, które ktoś wyraźnie pozbył wszelkich składników odżywczych. Gdy przede mną pojawiła się parująca filiżanka oraz talerzyk z kilkoma herbatnikami, rozluźniłam się nieznacznie.
— Panno Willows, chciałbym pani przedstawić kluczowych członków Zakonu Feniksa. Alastor Moody, auror oraz osoba kontrolująca każdy krok Ministerstwa Magii od wewnątrz. Artur Weasley, głowa rodziny, znakomity strateg oraz znawca mugolskiej technologii — mężczyzna się zarumienił nieznacznie, a dyrektor ciągnął dalej. — Remus Lupin, były nauczyciel obrony przed czarną magią oraz Syriusz Black, właściciel tego domu jak i ojciec chrzestny Harry'ego Pottera.
Moje spojrzenie zatrzymało się na dłużej przy ostatnim z mężczyzn. Dłuższe włosy, surowe rysy twarzy, które rozjaśniał lekki uśmiech, mocno zarysowane brwi oraz wąskie usta dawały mi pewność, że w wieku nastoletnim był obiektem westchnień wielu uczennic. Łobuzerski błysk w oku był pozostałością po młodości. Poza tym jednak wyczułam coś w rodzaju ogromnego bólu, który czaił się gdzieś poza twarzą, a poruszył we mnie nieznaną dotychczas strunę, a o której istnieniu nie miałam pojęcia.
On również mi się przyglądał przez krótką chwilę, a następnie bardziej się wyprostował na swoim krześle. Remus Lupin spoglądał w moją stronę inaczej, jakby z obawą. Nie rozumiałam czego mógłby się bać do chwili w której zobaczyłam jego blizny na twarzy, cienie pod oczami jak i poczułam subtelny zapach mokrej sierści.
— Jesteś wilkołakiem — powiedziałam z lekkim zaskoczeniem, a on skinął głową.
— Jestem wilkołakiem — potwierdził, otwarcie patrząc na moją twarz i szukając jakiejkolwiek reakcji. Uśmiechnęłam się miękko.
— Świetnie, czyli nie jestem jedynym dziwakiem w szeregach — na moje słowa mężczyzna roześmiał się cicho.
— Posiadamy jeszcze metamorfomaga, pół olbrzyma oraz bliźniaków Weasley — rzucił zaczepnie. Uniosłam brwi z zadowoleniem.
— Wybornie.
— Jeśli już skończyliście ten żałosny flirt — Snape podniósł się ze swojego miejsca i spojrzał na mnie z niechęcią. Odniosłam wrażenie, że doskonale widzi jak słabo sobie radzę poza łóżkiem.— Willows, czy masz jakieś konkretne i, przede wszystkim, mądre pytania?
— Czego konkretnie ode mnie chcecie?
betowała Borówka :)
Comments
Post a Comment